Aktualności

24 maja 2021

Piątek trzynastego

Kiedy po raz kolejny trafiłem wraz z ekipą TVP do Francji, a konkretnie do Strasburga, znów zdecydowaliśmy się zamieszkać u Simona – właściciela małej restauracji i niewielkiego hoteliku, tego który nas podczas poprzedniego pobytu w kraju Franków, uraczył opowieścią o historii powstania gestu środkowego palca.

Kiedy nas zobaczył wchodzących do jego restauracji pełniącej również rolę recepcji, powitał nas z niesamowitą radością. Dostaliśmy dokładnie te same pokoje, w których mieszkaliśmy poprzednio. Kiedy wieczorem zasiedliśmy do kolacji, Simon oznajmił  nam, że teraz zapłacimy połowę ceny i za pokoje i wyżywienie, ponieważ szalenie go ujęło to, że mimo tak wielu niewielkich hotelików w rejonie Parlamentu Europejskiego znów go odwiedziliśmy.

Po średnio ciężkiej podróży pod koniec dnia zasiedliśmy do bardzo wykwintnej kolacji złożonej z żółtego (szalenie śmierdzącego, ale za to nieprawdopodobnie pysznego) żółtego sera, oraz bardzo drogiej, nawet jak na zasobność przeciętnego Francuza, szynki dojrzewającej o nazwie Jambon de Laucune.

Ci z Was, co mieli okazję bywać we Francji, wiedzą, co to za marka i jak drogi to produkt. Szynkę tę kroi się bardzo profesjonalną i tylko do takich rarytasów przystosowaną krajalnicą do wędlin. Grubość krojonego plastra to zaledwie kilkanaście mikronów, czyli od około18 do 25 części milimetra. Powodów do krojenia tego rarytasu jest co najmniej dwa. Szynka ta dojrzewa od dwóch do pięciu lat, przez co jest bardzo twarda, a drugi powód to podczas smakowania takiego cienkiego plastra uruchamiają się ślinianki, które produkują większą ilość śliny, która w połączeniu z naturalnymi i dodanymi ręką masarza, ziołami i solami mineralnymi, bardzo wzbogacają walory i odczucia  smakowe.

Praca w Parlamencie Europejskim jest i ciekawa, a za razem nudna i bardzo czasochłonna, więc nie będę Cię Szanowny Czytelniku zanudzał wiecznym oczekiwaniem albo gonitwą za parlamentarzystami.

Zawsze, kiedy z językiem na brodzie goniliśmy na kolejną konferencję prasową albo briefing, myślałem, aby jak najszybciej znów znaleźć się w przyjemnym cichym hotelu Simona i słuchać, a to dowcipów jakimi raczą się Francuzi, a to historiami z życia niewielkiego miasteczka położonego kilka kilometrów od budynku parlamentu.

Któregoś wieczoru podczas mocno przedłużającej się kolacji dowiedzieliśmy się, że nasz gospodarz skończył jak by można było określić po polsku – filologię francuską, w połączeniu z bardzo rozszerzoną historią Francji i to od czasów paleolitu i kultury magdaleńskiej przypadającej na 17 000 – 15 000 lat p.n.e. do historii najnowszej.

Simon nie miał wówczas więcej jak 43-45 lat, więc jeszcze bardzo wiele pamiętał z wykładów i mógł nam godzinami opowiadać o najróżniejszych ciekawostkach, historii swojego kraju, o których nie mówi się na co dzień, a my z ogromnym zainteresowaniem go słuchaliśmy. Kiedyś nawet go spytałem dlaczego on z tak niesamowitym wykształceniem, przygotowaniem i erudycją nie wykłada na Sorbonie, czy innej renomowanej uczelni w swojej ojczyźnie. Simon powiedział, że ta restauracja jest prowadzona przez jego rodzinę od sześciu pokoleń, czyli od czasów Napoleona, i on postanowił kultywować rodzinną tradycję, nawet za cenę bardzo poważnej kariery naukowej.

Po kolejnym pełnym znoju dniu pracy w parlamencie z wielką ulgą zasiedliśmy do iście królewskiej kolacji  przygotowanej przez samego Simona i jego żonę. Po napełnieniu winem szklaneczek i niespiesznym nakładaniu sobie wspaniałych frykasów na talerze z zainteresowaniem czekaliśmy na kolejną wspaniałą opowieść.

W pewnym momencie kolega, który pełnił w ekipie funkcję oświetlacza wstał jak oparzony i przepraszając nas na chwilę, bo  dziś jest trzynasty kwietnia i są właśnie dziś urodziny jego żony i musi koniecznie zadzwonić z życzeniami. Kiedy Piotr po dłuższej chwili wrócił do nas cały zadowolony że nie zapomniał o urodzinach swojej księżniczki i zasiadł do przerwanej kolacji, Simon spytał nas czy i w naszej ojczyźnie istnieje przesąd związany z trzynastką. Zgodnym chórem  potwierdziliśmy, że tak. Na co Simon zadał nam kolejne pytanie czy wiemy skąd wziął się ten przesąd.

Od zawsze, od kiedy każdy z nas – duży czy mały, stary czy młody –jak daleko wstecz sięga pamięcią, to pamięta o przesądzie dotyczącym trzynastego. W tym dniu staramy się nie podejmować żadnych ważnych decyzji. Ceremonia ślubu kategorycznie w tym dniu nie wchodzi w rachubę. Tego dnia nie wyjeżdżamy w dłuższą podróż. W wielu hotelach na świecie, tych najlepszych nie ma trzynastego piętra, a w prawie wszystkich liniach lotniczych na świecie nie ma trzynastego rzędu foteli. I takich przykładów mogę mnożyć jeszcze wiele. A jeżeli trzynasty wypada w piątek, to już masakra. Najlepiej wcale nie opuszczać nóg z łóżka.

Więc Simon obiecał, że zaraz po tym jak przyniesie kolejny dzbanek wyśmienitego czerwonego wytrawnego wina, opowie nam, skąd wziął się ten przesąd. Z niecierpliwością czekaliśmy na naszego gospodarza, a ten wyczuwając nasze podekscytowanie, specjalnie jeszcze po powrocie z piwniczki zajmował się z żoną jakimiś drobiazgami za barem. Kiedy wreszcie zasiadł w naszym towarzystwie, rozpoczął opowieść:

Zaczęło się to w mrocznych czasach średniowiecza, kiedy to zakon Templariuszy trafił do ziemi świętej podczas drugiej wyprawy krzyżowej. Jak tylko się tam znaleźli, to poprosili króla Baldwina II, aby pozwolił im czuwać nad bezpieczeństwem pielgrzymów zdążających do grobu Chrystusa.

Templariusze zaprzysięgli ubóstwo i nie pobierali opłat za swoje usługi, więc zwrócili się do króla z prośbą o nieodpłatne schronienie w budynkach stajni opodal ruin świątyni. Tak naprawdę ochrona pątników była tylko kamuflażem. Ich prawdziwym celem było odnalezienie zwojów opisujących życie Chrystusa, no i rzeczy najważniejszej – Świętego Graala  – kielicha, z którego Chrystus pił  wino podczas ostatniej wieczerzy.

Według informacji pozyskanych na przestrzeni wielu lat, zakonnicy doszli do wniosku, że to czego szukają, znajduje się właśnie w okolicach zburzonej świątyni. Tam właśnie, według przekazów pierwszych chrześcijan, miał przebywać Chrystus. Przez dziesięć lat część zakonników prowadziła w wielkiej tajemnicy wykopaliska przebijając się przez litą skałę. Ich wielka i ciężka praca została uwieńczona prawdopodobnie sukcesem, bo wkrótce Wielki Mistrz oświadczył królowi, że zakon wykonał swoją misję ochrony pątników i wraca do Europy. Po powrocie zakonników do Europy wpływy ich na politykę i gospodarkę ówczesnych krajów europejskich stały się niezwykle silne.

Nie jest do końca wyjaśniona sprawa, czy rycerze posunęli się do szantażu papieża, czy też Kościół podjął próbę kupienia ich milczenia w sprawie odnalezionych dokumentów, jak i kielicha, bo papież Innocenty II wydał bezprecedensową bullę (podobnej choćby w ułamku, nie podpisano nigdy wcześniej, ani nigdy później), która dawała rycerzom zakonnym całkowitą niezależność. Papież potwierdzał w niej, że Templariusze stanowią „prawo sami dla siebie”. Rycerze ci są niezależną od nikogo armią, niepodlegającą ani królom, ani prałatom, ani żadnej władzy kościelnej, papieskiej, a tym bardziej świeckiej.

Mając teraz carte blanche z Rzymu, Templariusze zaczęli się rozprzestrzeniać w zadziwiającym tempie, zarówno jeśli chodzi o liczbę braci zakonnych, jak i ich siłę polityczną. Zaczęli kupować, a także przejmować bardziej lub mniej legalnie ogromne latyfundia w wielu  krajach.

Pożyczali pieniądze podupadającym rodom królewskim, żądając rzecz jasna procentów. To właśnie Templariusze stworzyli nowoczesny system bankowości w swoich zarysach egzystujący do dziś. W ogromnym tempie rozszerzali swoje wpływy. Templariusze są projektantami podwalin pod obecny system kredytów, pożyczek i bankowości jako takiej.

Około roku 1300- ego, dzięki wspomnianej bulli Innocentego II, Templariusze zgromadzili w swoich rękach już tak ogromną władzę i bogactwo, że stali się poważnym zagrożeniem dla kolejnego papieża Klemensa V, który nie mógł znieść widoku przebogatych posiadłości zakonników.

Chciwy papież z ogromną niechęcią, ale jednak porozumiał się z (wtedy bardzo potężnym) królem Francji Filipem IV Pięknym i zaproponował mu bardzo przemyślany plan operacji, która miała doprowadzić do zniszczenia potęgi Templariuszy i przejęcia ich niewiarygodnie wielkiego bogactwa, a nade wszystko, do zawładnięcia ich tajemnicami, o jakich od kilku wieków szeptano na dworach królewskich w wielu krajach ówczesnej Europy.

Podczas manewru wojskowego, którego nie powstydziłby się nie jeden wybitny dzisiejszy strateg, papież-chciwiec (jak nazywano w Rzymie Klemensa V) wysłał tajne rozkazy do wszystkich królów i książąt w całej Europie, na terenie których rezydowały zakony Templariuszy. Na zwiniętych w rulony  pergaminach z rozkazami obok pieczęci był dopisek, że można je otworzyć w ściśle określonym czasie. Miano te listy otworzyć jednocześnie w całej Europie, to jest w piątek trzynastego października 1307 roku.

Rankiem, w wyznaczonym dniu dokumenty rozpieczętowano i odczytano ich przerażającą treść. W dokumencie tym papież Klemens V oznajmił, że miał widzenie –  nawiedził go sam Bóg i ostrzegł, że Templariusze to heretycy, winni oddawania czci diabłu, świętokradztwa wobec krzyża, homoseksualizmu, sodomii i wielu, wielu  innych grzesznych czynów. Bóg w tej wizji prosił papieża, by ten w jego imieniu oczyścił ziemię z szumowin i pojmał Templariuszy, a następnie, aby ich tak długo torturował, aż wyznają wszystkie grzechy, które popełnili wobec jego syna Chrystusa.

Makiaweliczna operacja papieża Klemensa V udała się genialnie. Wszystko poszło jak w zegarku. Jednego dnia – trzynastego października w piątek – pojmano kilkadziesiąt tysięcy zakonników (gigantyczny procent ludności Europy, bo mamy oczywiście świadomość, że wówczas na całym kontynencie europejskim żyło zaledwie kilka milionów ludzi).

Uwięzionych Templariuszy bezlitośnie torturowano, a potem palono na stosach jako heretyków. Jako jeden z pierwszych został pojmany i uwięziony w lochach twierdzy Temple Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy – Jakub de Molay. Siedem lat później, 18 marca 1314 r., na wyspie Cite w Paryżu wzniesiono wielki stos, na którym miał spłonąć wielki mistrz. Nim jednak to się stało, wydarzyło się coś niezwykłego. Jeden ze świadków ponoć wspominał później, że kiedy wielki mistrz zobaczył przygotowany stos, rozebrał się bez wahania. Został w samej koszuli, był spokojny, ani nie okazywał strachu, chociaż ciągnięto go za włosy głowy i brody, popychano i bito. Kiedy nad wyspą zapadła ciemność, zapalono pierwsze polana. Wydawało się, że za chwilę zakończy się historia jednej z najbardziej niezwykłych organizacji w dziejach ludzkości.

Ale Jakub de Molay nie zamierzał odejść w ciszy. Nagle w scenerii rozgwieżdżonej nocy otulającej ciemny, brudny i ponury średniowieczny Paryż w ciszy dzwoniącej w uszach, jego silny głos zabrzmiał niczym werble bojowe zakonu: ,,Papieżu Klemensie i ty, Królu Filipie, wiarołomcy danego mi słowa, wzywam was obydwu na Sąd Boży, ciebie, Klemensie za 40 dni, ciebie, Filipie w ciągu roku”. Wielki mistrz rzucił też klątwę na panującą dynastię Kapetyngów po jej 13. pokolenie. Chwilę później dym udusił wielkiego mistrza, mimo że król nakazał podłożyć suche polana.

Wkrótce klątwa Jakuba de Molay zaczęła zbierać ponure żniwo, bo już 9 kwietnia 1314 r. w Roquemaure – niewielkiej wiosce znajdującej się w regionie administracyjnym Langwedocji w dolinie Rodanu na południu Francji, w potwornych boleściach biegunkowych zmarł papież Klemens, dokładnie 28 dni po śmierci wielkiego mistrza templariuszy. Osiem miesięcy później, 29 listopada 1314 r., na Sąd Boży musiał się stawić król Filip IV Piękny, który skonał w agonii po groźnym upadku z konia w lesie Fontainebleau. Jego trzej synowie bezpotomnie zasiadali na tronie, jeden po drugim i wszyscy zostali otruci lub potajemnie zamordowani. Zgodnie z klątwą 13. pokolenie Kapetyngów zamknęło dzieje tej dynastii. Ale nienawiść losu, albo jak kto woli  przeznaczenie, do przeklętej przez Wielkiego Mistrza monarchii nie zgasła wraz z Kapetyngami. Losy przeklętych królów zostaną definitywnie rozliczone dopiero pięć wieków później, kiedy 21 stycznia 1793 r. gilotyna ścięła głowę królowi Ludwikowi XVI. Wtedy to według przekazów, albo plotek – wzorem ostatniego wielkiego mistrza jakiś mężczyzna z tłumu na paryskim Placu Rewolucji miał  krzyknąć donośnym głosem: „Jakubie de Molay, zostałeś pomszczony!”.

I tak efektem tej ogromnej jak na ówczesne czasy tragedii, którą spowodowało dwóch ludzi – jeden zachłanny, chciwy i okrutny starzec o imieniu Klemens V i podstępny król Francji Filip IV Piękny – powstał przesąd, że trzynasty, a szczególnie piątek trzynastego jest dniem zdecydowanie przynoszącym pecha.

Tekst: Janusz Wiechowski

Czerwony napis trzynaście na drzewie
Dostępność