Było późnowiosenne popołudnie. W drewnianej altanie na ogrodowych wyściełanych fotelach siedzieli dwaj mężczyźni. Jeden młody, z tabletem w rękach wpatrując się w ekran co jakiś czas przesuwał palcami po szybie ekranu. Drugi mocno starszy, bardzo posiwiały siedział z rękami opartymi na bambusowej pamiętającej lata sześćdziesiąte ubiegłego stulecia lasce, stojącej między kolanami, wodził wzrokiem po dobrze utrzymanym dużym ogrodzie.
Błogą cisze mąciły tylko owady uwijające się wokół pierwszych kwiatów klematisów oplatających ażurowe ściany altany i gdzieś daleko dzwoniąca sygnaturka kościelna wzywająca wiernych na majowe nabożeństwo. Słońce leniwie opadało na horyzont, zalewając wnętrze altany pomarańczowym światłem.
W pewnym momencie coś przykuło uwagę starszego pana. Cichym łagodnym głosem spytał zajętego czymś w tablecie młodzieńca.
– Co to jest?
Młody człowiek, oderwany od absorbującego zajęcia, nie od razu zrozumiał pytanie. Ale po chwili podniósł wzrok i powiódł oczyma w kierunku, który wskazywała starcza pomarszczona, już lekko fioletowa dłoń.
– Motyl.
Zdawkowo odpowiedział młody mężczyzna, po czym wrócił do tableta. Cichy dźwięk skrzydeł os i pszczół delikatnie muskał uszy staruszka. Sygnaturka uważając że już wszyscy są powiadomieni o nabożeństwie, umilkła. Staruszek wodził oczyma za latającym to tu, to tam motylem i kiedy ten usiadł na łodyżce klematisa po raz drugi zapytał nieodrywającego wzroku od tableta młodego człowieka.
– Co to jest?
Młodzian po chwili oderwał wzrok od szyby i spojrzał w kierunku wyciągniętej dłoni seniora.
– To jest motyl.
Odrzekł z odrobiną zniecierpliwienia i znów powrócił do swojego zajęcia. Bardzo wysoko na niebie pojawił się srebrzysty kształt samolotu pasażerskiego ze swoim specyficznym niskim pomrukiem wydawanym przez cztery ogromnej mocy silniki. Motyl znów wykonał kilka okrążeń altany i przysiadł na bambusowej drabince wspierającej młody krzew azalii. Starszy mężczyzna po raz kolejny zapytał
– Co to jest?
Młodzieniec najpierw spojrzał w kierunku wskazanym starczą dłonią, a potem na twarz swojego rozmówcy i po celowo przedłużonej chwili wycedził przez zęby
– Motyl, to jest motyl. I nie czekając na reakcję, powrócił do swojego zajęcia.
Motyl po dłuższej chwili odpoczynku znów poderwał się do lotu, chcąc nacieszyć nieprzesłoniętym żadną, choćby najmniejszą chmurką słońcem znajdującym się jeszcze w miarę wysoko nad horyzontem, jak i ciepłem nadchodzącego lata. Gdzieś niezbyt daleko w niewielkiej sadzawce na sąsiedniej posesji dało się usłyszeć pojedyncze głosy zielonych płazów przygotowujących się do wieczornego żabiego koncertu. Motyl wykonał kilka okrążeń wokół rozłożystych rododendronów przygotowujących się do otwarcia mocno już nabrzmiałych pąków i po raz kolejny przysiadł tym razem na gałązce pnącej róży. Siwy staruszek po raz kolejny wyciągnął kościstą dłoń w jego kierunku i po raz kolejny spytał.
– Co to jest?
Młodzieniec, rozzłoszczony zadanym po raz kolejny pytaniem zadanym o to samo, nie wytrzymał i wykrzyczał
– To jest motyyyyyyyl, do jasnej choleryyyyyy, motyyyyyl!!!!!!!!!!!!!!!!
Staruszek patrzył na młodzieńca, tak jak by go ujrzał pierwszy raz i jak by był zaskoczony jego obecnością. Ten natomiast nie powrócił oczyma do szyby tabletu i dzielnie wytrzymywał wzrok, jakby szykując się do odparcia ataku.
Kościste dłonie seniora bardzo powoli ujęły laskę w połowie jej wysokości i delikatnie położyły ją na wolnym fotelu stojącym po lewej stronie staruszka, a on sam powoli się podniósł i poszedł w kierunku ceglanej niszy podzielonej na trzy półki będącej integralną częścią kominka. Powoli przeszukując wzrokiem rzeczy znajdujące się na półkach dotykał ich dłońmi, aż znalazł to czego szukał.
Delikatnie wysunął spośród innych książek i czasopism stary zeszyt akademicki formatu A4 o kartonowych, kiedyś brązowych a dziś mocno już poczerniałych okładkach z nadrukowanym prostokątem służącym opisania do czego ma służyć.
W tym prostokącie starannym, zapewne kobiecym charakterem pisma był napisany tytuł „Pamiętnikoalbum naszej rodziny – lata osiemdziesiąte”.
Senior nie spiesznie wrócił na swój fotel i z namaszczeniem zaczął przewracać gęsto zapisane, a czasem z naklejonym zdjęciem, mocno pożółkłe kartki. Trwało to jakąś chwilę. teraz młody człowiek przyglądał się z uwagą staruszkowi. W pewnym momencie kiedy siwy pan znalazł to czego szukał, podał zeszyt chłopcu i wskazując konkretne miejsce powiedział.
– Czytaj.
Kiedy młodzieniec zaczął wodzić oczyma po kartce, usłyszał.
– Nie tak. Czytaj na głos.
Więc posłuszny ni to prośbie, ni rozkazowi zaczął czytać od miejsca wskazanego starczym palcem.
„Dwudziesty trzeci maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku. Sobota. Dziś są czwarte urodziny naszego wnuczka. Po śniadaniu przyszedłem z Grzesiem do altany, aby mama i babcia naszego jubilata mogły bez przeszkód zająć sie przygotowaniem przyjęcia urodzinowego, na którym mieli się zjawić nasi bliscy.
Ja siedziałem na ławeczce w altanie a wnuk biegał wokół z drewnianą bryczką i drewnianymi czterema konikami. W pewnym momencie Grześ wpadł do altany z rozwianymi blond włoskami i z rumieńcami na twarzyczce i ciągnąc moją rękę wyprowadził mnie na zewnątrz altany i pokazał coś palcami i spytał:
– Dziadziusiu, dziadziusiu co to jest???
– To jest motyl – odpowiedziałem dziecku
Za chwilę znów przybiegł i ciągnąc mnie za palec jedną rączką, a drugą rączką pokazywał pytając
– Dziadziusiu co to jest – a ja z uśmiechem odpowiedziałem – to jest motyl, Grzesiu.
Potem znów do mnie przybiegł i znów, i znów, a ja mu z uśmiechem jeszcze dwadzieścia siedem razy odpowiadałem:
-To jest kochany mój chłopcze motyl.”
Tekst: Janusz Wiechowski