Aktualności

1 marca 2021

Telefon do marketu budowlanego, czyli jak to było z Bryllem

Pierwsze z Nim spotkanie to grudzień 1996 roku, prawie ćwierć wieku temu, pierwsze zetknięcie z Jego poezją, z Jego światem – Oratorium Bożonarodzeniowe „A kto się odda w radość” w Teatrze na Woli. Korcz, Majewska, Prońko, Wodecki, Skrzynecka, Bałata, podawali te songi tak, że zachwyciły one nieopierzonego osiemnastolatka. Zacząłem czytać, wchodzić w te przestrzenie, penetrować je, szukać. Pół roku później, pierwszego lipca 1997, spotkałem go na ulicy, przy Rondzie de Gaulle’a, parkował samochód i szedł w stronę Empiku. Podejść? Co powiedzieć? Odważyłem się, choć miałem przy sobie tylko notes, poprosić o autograf. – Coś Pan, Panie! – odpowiedział, wziął karteczkę i zamaszystym ruchem podpisał się na niej. Nie pamiętam, co powiedziałem, bo to było wydarzenie, które odjęło mi mowę i zmysły!

Na jakiś czas uśpiłem Go w sobie, powrócił dopiero w roku 2001, kiedy to postanowiłem z młodzieżą, z którą pracowałem wystawić montaż Jego wierszy. Spektakl, choć to za duże słowo, odniósł sukces i zajął II miejsce w Konkursie Teatrów Szkolnych w Warszawie. Może Go zaprosić? Napisałem mail. Na początku stycznia 2002 roku dostałem fax, pisany na maszynie, z odręcznymi poprawkami, w którym dziękował, że pochylamy się nad Jego twórczością, i „że Gwiazda Betlejemska wędruje od miasta do miasta i od serca do serca.” Po roku powróciłem do Jasełek z inną grupą teatralną, tym razem przyjął zaproszenie. Pojechałem po Niego autem, przywitała mnie żona, skromna, jakby wyciszona, ale jednak wypełniająca przestrzeń domu niezwykłym blaskiem, który roztaczała… To był jeden z najtrudniejszych, ale i najważniejszych dni w moim życiu. Podróż w tę i we w tę, spotkanie z młodzieżą. Wiersze czytała aktorka Zosia Saretok, a On opowiadał, opowiadał, opowiadał. O poezji, o miłości, o Irlandii…  Wieczorem kolacja u Nich, w której wziął także udział ówczesny Duszpasterz Środowisk Twórczych ks. Wiesław Niewęgłowski. Była sola pod beszamelem, ziemniaki polane masłem z tartą bułką. I rozmowy, które windowały mnie na intelektualne wyżyny, dyscyplinując i zmuszające do wielkiego wysiłku bym „nadążył” za Nim. Później maile, pocztówki, życzenia, a ludzie ci stawali się coraz bliżsi.

I znów minął jakiś czas, może rok, może półtora. Pewnego dnia, wiosną 2005 roku, zadzwonił do mnie. Pamiętam, że byłem w jakimś markecie budowlanym i zaskoczony niewiele mogłem powiedzieć. A On po prostu zaprosił na swoje i Małgosi imieniny, ot tak, jak dobrych znajomych. Trzynastego lipca po raz pierwszy przybyliśmy na imieniny Poety i poetowej żony. Ponad setka gości: pisarze, aktorzy, muzycy, politycy i my z półtorarocznym synkiem Szymciem, który brylował (sic!) z Danutą Rinn.

Tak to się zaczęło. Takie były początki tej niezwykłej przyjaźni z Tymi niezwykłymi ludźmi, którzy nas przyjęli do siebie, do swojego ciepłego, otwartego Domu, do którego można przyjechać o każdej porze na herbatę, na pogaduchy, wpaść ot tak po prostu z dobrym słowem i po dobre słowo.

Nie mogę nie wspomnieć o Małgosi – żonie, która jest, jak pisał Gałczyński, matką, kochanką i muzą. Strażniczką i powierniczką domowego ogniska. To ona nadaje charakter temu domowi. Jeśli myślę o literackich małżeństwach w XX wieku to na myśl przychodzą mi Konstanty i Natalia, Hania i Jarosław, Julian i Stefania, Ernest i Małgosia!

Dziś mój przyjaciel Ernest Bryll kończy 86 lat, ale w Jego przypadku czas i wiek nie mają znaczenia, na Jego przykładzie udowodniłem bowiem tezę, że starości nie ma. Owszem są pewne ograniczenia wskutek „zużycia materiału”, ale młodość zaczyna i kończy się w głowie, a ta jest młodsza od głów moich równolatków. Pamiętam Jego siedemdziesiąte urodziny, osiemdziesiąte i kolejne, i tylko ja się zestarzałem, On trwa niezmienny.

Ekscelencjo, życzę Ci spokoju i zdrowia. Niech Cię omijają burze i niepokoje, a nasz wspólny patron Św. Patryk niech wspiera! Trzymaj się.

Tekst: Piotr Siła

Zdjęcie przedstawia poetę Ernesta Brylla. Na pierwszym planie widać siedzącego przy biurku starszego mężczyznę z siwą brodą, patrzącego prawą stronę. Jego twarz i sylwetka oświetlone są przez promienie wpadającego słońca. Przed nim stoi jasna maszyna do pisania. Obie ręce mężczyzny spoczywają po obu stronach maszyny. Poeta lekko mruży oczy, jakby chciał uniknąć światła słonecznego. Ubrany jest w ciemny sweter, spod którego wystaje jasna koszula. W tle widzimy zaciemniony pokój, po prawej stronie zdjęcia ledwo oświetloną drewnianą barierkę schodów i metalową stojącą lampę. W oddali majaczy niewielkie okno oraz ściany z wiszącymi obrazkami.
Dostępność